Dlaczego czytam (książki o rodzicielstwie)

Zazwyczaj siedzimy w swojej głowie, jak w wygodnie urządzonym domu. Znamy każdy kąt i sprzęt, wiemy gdzie stoi wygodny fotel z widokiem na wspomnienia. Obok niego wyszperany przed laty stoliczek z filiżanką pełną marzeń albo pełnym ich kubkiem, albo i nawet imbrykiem. Jesteśmy otoczeni zdjęciami osób, które wiele dla nas znaczą, które nas ukształtowały i na które my wpływamy. Każdy przedmiot znalazł się w tym budynku celowo, choć nie każdy wyłącznie z naszej woli. U jednych króluje eklektyzm, u innych minimalizm. Gdzieś tam się poniewiera cukiernica z rżniętego szkła po ciotce albo kłębią nieużywane kable. Czy raczej biel, szarość i storczyk? A może stoi bieżnia do ćwiczeń? A może jest pełno bujnych kwiatów?

Zdajemy sobie sprawę, że są zakamarki, które porasta kurz i pajęczyny, ale zwykle i tak trzymamy się utartych ścieżek, które prowadzą ku przedmiotom uprzyjemniającym nam życie. Robimy to automatycznie, a gdy przypadkiem coś znajdzie się na naszej drodze grozi to potknięciem lub co najmniej zdziwieniem. Czasem jednak przypominamy sobie, że w naszym schronieniu są również zamontowane drzwi wyjściowe. Prowadzą do domów innych ludzi. Niektóre mamy tuż za progiem, do innych musimy dojechać z wieloma przesiadkami i przygodami po drodze.

Tym jest dla mnie czytanie książek – odwiedzaniem innych domów. Część z nich jest posprzątana tak, aby wydawały się idealne, ale prawda o właścicielach i tak przebija, jeśli człowiek umiejętnie patrzy. Inne są jakby szkolnymi salami czy muzeami przepełnionymi makietami przykładowych pomieszczeń, ich wyposażenia, a niekiedy systemu połączeń między nimi. Zdarza się, że szukam w nich inspiracji, jak przemeblować własny pokój. Niektóre odwiedzam tylko dla rozrywki, a niektóre sama nie wiem po co.

Czytające vs. nieczytające

Ostatnio dotarło do mnie, że linia demarkacyjna między matkami przebiega czasem na głębszym, bardziej podstawowym poziomie niż stereotypowy podział butelka – pierś. Tu przeczytasz o tym, co myślę na temat wojen matek. Tym razem zwróciłam uwagę, iż różnimy się także podejściem do czytania o rodzicielstwie.

Jeden biegun otacza się różnej maści poradnikami, weryfikuje każdą informację i bywa, że wprowadza przeczytane teorie w życie, eksperymentuje na sobie i swoich dzieciach. Po drugiej stronie programowo nie czyta się nic, ufając, że wystarczy doświadczenie życiowe własne i otoczenia, a także instynkt macierzyński i ojcowski.

Nietrudno zgadnąć, któremu podejściu jest mi bliżej. Ba, nawet wzięłam udział w projekcie, który ma na celu stworzenie niemal kompendium wiedzy dla mam! Nie twierdzę jednak, że sprawdzam w podręcznikach każdy krok. Tak jak napisałam – to pełne spektrum możliwości, po którym poruszam się czasem w jedną, czasem drugą stronę. Do pewnych kwestii przygotowuję się merytorycznie, a niektóre zostawiam własnemu biegowi. Nie mnie też oceniać czy ktoś czyta czy nie. Choć z chęcią się dzielę opinią na temat tego, co warto. Bo generalnie jednak czytam. Odwiedzam te przeróżne pokoje, wybierając w większości te, których styl urządzenia wnętrza jest mi bliski lub mnie zaciekawił.

Dlaczego czytam książki o rodzicielstwie?

Co by się stało, gdybym tego nie robiła? Och, zapewne nic. Kochałabym moje dziecko zapewne inaczej, ale z pewnością równie mocno. Zrobiłabym dla niego wszystko, a jednocześnie starałabym się ocalić siebie w tym całym szaleństwie zwanym macierzyństwem. Tyle, że mój styl wychowania opierałby się w całości na tym czego doświadczyłam jako dziecko. Pewne odruchy i tak we mnie siedzą, ale czytając dostarczam sobie narzędzi do ich zrozumienia. Dzięki temu mogę podążać za nimi bądź nie.

Mogę dalej rzucać mojemu dziecku zdawkowe „Super!”, kiedy pokazuje mi rysunek. A mogę próbować wykrzesać z siebie więcej, bo wiem, że to dla niego ważne, np. „Widzę, że narysowałeś wóz strażacki, a nawet zadbałeś o takie szczegóły jak rozbłyski z koguta!”

Żeby było jasne – czytanie o rodzicielstwie to nie jest żaden bunt przeciwko moim rodzicom. Uważam, że wychowali mniej jak najlepiej umieli. I to jest jedna z rzeczy, której się od nich nauczyłam – też chcę to zrobić najlepiej jak umiem. Sięgam więc po narzędzia, co niekiedy skutkuje nawet przemalowaniem koloru ścian w pokoju mojego umysłu.

Czytanie może zastąpić doświadczenie?

Czytam także dlatego, że moje dziecko było pierwszym urodzonym w najbliższej mi rodzinie od wielu lat. Oczywiście rodzili się także moi kuzyni czy kuzynki czy dzieci o stopniu pokrewieństwa, w który nie chcę wnikać. A jednak z żadnym z nich nie miałam kontaktu na tyle, żeby wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie na temat roli, jaka mnie czeka. Z tego samego powodu czytałam o fizjologii porodu, przeglądałam opisy innych kobiet, a nawet oglądałam filmy i seriale dokumentalne skupione na tym temacie. Nigdy wcześniej nie widziałam na żywo rodzącej kobiety. Było dla mnie czymś naturalnym, że chcę nadrobić ten brak. Niemal to samo było z karmieniem piersią, przewijaniem, rozszerzaniem diety… Ciekawiło mnie, jak to robią inni i na tej podstawie m.in. dokonywałam wyborów.

Gdybym nie czytała, moje wychowanie opierałoby się także na wzorcach, które przyswoiłam sobie z szeroko rozumianej kultury. Dostępnych środków było wiele: obrazy, literatura, muzyka, a jednak niestety zdaje się, że to telewizja wywarła największy wpływ na moje stereotypowe skojarzenia. Przy myśleniu o karmieniu niemowlęcia, pewnie widziałabym na pierwszym planie butelkę. Przy rozszerzaniu diety – dziecko w foteliku umazane zupką podawaną łyżeczką ze słoiczka. Kiedy moje dziecko zaczęłoby manifestować własne zdanie, zapewne kupiłabym karnego jeżyka jak z programu Superniani. Kiedy by się ślinił i wkładał ręce do buzi, leciałabym do apteki. Rozwój ślinianek? Poznawanie własnego ciała? Gdzie tam! Pewnie ząbkuje, trzeba wmasować mu w dziąsełka maść. Dylemat miałabym zapewne jedynie przy wyborze marki.

Reklama na mnie działa, teraz może mniej, ale marketing jest i tak wszędzie. Idee, style wychowania również są produktem, który temu podlega. Dlatego czytam, przesiewam to, sprawdzam. Bo o ile moim rodzicom mogę przypisać dobre intencje w sprzedawaniu mi od maleńkości pewnych modeli zachowań, to nie mogę tego samego powiedzieć o każdej spotkanej na spacerze pani, która straszyła, że mnie zabierze, jeśli odbiegnę za daleko. Ani tym bardziej o producencie mleka modyfikowanego, który sprawił, że puszka z tym mlekiem pojawia się w mojej głowie już od lat ’90, wyprzedzając znacznie moją znajomość z puszką zupy pomidorowej Andy’ego Warhola.

Dlaczego nie czytam książek o rodzicielstwie?

Aktualnie nie czytam żadnej. W zeszły miesiącu z rosnącą ulgą połknęłam „Rodzeństwo bez rywalizacji”. To trochę taka książka ku pokrzepieniu serc, że się da coś takiego osiągnąć. Jednak po niej nie sięgnęłam po nic więcej. Niekiedy osiągam po prostu przesyt. Nie czytam ich dla samego czytania, ale żeby zdobyć konkretne informacje. A kiedy mam już w garści te narzędzia, zaczynam je po prostu wykorzystywać. Inaczej łatwo jest wpaść w pułapkę kolekcjonera wiedzy. Dostępnych pozycji jest tyle, że można by usiąść i czytać do śmierci. A przecież cały czas chodzi nam o to, aby „być”, a nie „mieć”. W tym przypadku chcemy być rodzicami, a nie gromadzić wiedzę jak bibeloty na podatnych na kurz półkach.

Zostawiam sobie miejsce na eksperymenty i instynkt, który niekiedy daje o sobie znać. A czasem daję się uwieść reklamie. Zostawiam też troszkę miejsca na opinię najbliższych, choć im pewnie ciągle tej przestrzeni za mało. A potem znów mam chwile zwątpienia, więc wychylam czubek nosa ze swojego pokoju, zerkam co by tu można zmienić i tak przez cały czas. Czy mi kiedyś przejdzie? Obawiam się, że jestem typem, który na starość chętnie kupi pozycję: „Jak być prababcią i nie zwariować, czyli poradnik dla radzących sobie z przemądrzałymi wnukami”. A może siądę w swoim wygodnym fotelu z siedzeniem wgniecionym idealnie przez kształt moich pośladków, spojrzę przez okno wspomnień i zaproszę innych raz jeszcze do swojego pokoju?

 

Chcesz zobaczyć, co jeszcze mam do powiedzenia? Bądźmy w kontakcie!

  • Polub mój Fanpage na Fb: natalialubi
  • Zapisz się, aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach albo na maila albo na komórkę – pasek boczny lub menu rozwijalne!

Dziękuję!