Moje dziecko boi się schodów

Ma trzy lata i boi się schodzenia po schodach. Przez krótki czas lęk objął również wchodzenie, ale udało się to opanować. Strach przed schodzeniem, zwłaszcza w tej jednej konkretnej klatce schodowej utrzymywał się jednak długo. Tuż po przekroczeniu progu mieszkania – chowanie się w kącie, strach przed podejściem do krawędzi, histeria po usłyszeniu, że trzeba zejść. Im bardziej nerwowo, im ostrzej my reagowaliśmy, tym większy był opór i płacz. Wolał przeczekać skulony na wycieraczce aż zniosę ciężki plecak na dół i wrócę po niego niż zejść ze mną samodzielnie. Jedyna opcja, na którą się zgadzał, to znoszenie go. Zwykle przytulał się lub wręcz wczepiał się bardzo mocno w osobę znoszącą.

Mroczna przyczyna

Ciężko powiedzieć na 100%, co było przyczyną, która wywołała ten lęk. Mam jednak kilku podejrzanych. Pierwsza sytuacja miała miejsce około rok temu, kiedy późnym popołudniem wracaliśmy z placu zabaw. Było już nieco szarawo, czy może nawet ciemno, a na tej klatce schodowej światło uruchamia się automatycznie po postawieniu kroku na konkretnym stopniu. Tak więc nie widzieliśmy daleko przed siebie.

Byliśmy już prawie na docelowym piętrze, Młody raźno pokonywał kolejne stopnie trzymając mnie za rękę. Zaświeciła się ostatnia żarówka i zaskoczenie przemieszane ze strachem chwyciło mnie za gardło. Poczułam, że Młody również cały się spiął. Zamarliśmy w bezruchu.

Na ciągu schodów przed nami leżało ciało. Mężczyzna w zużytym ubraniu, sam również niestety mocno zużyty. Szare ubranie zlewało się z półmrokiem klatki, nic dziwnego, że nie zauważyliśmy go wcześniej zajęci rozmową i wspinaniem się po schodach. W powietrzu unosił się smród spalonych papierosów przetykany tą charakterystyczną wonią dawno niepranych ubrań.

Pan wyjaśnił, że czeka na kolegę, z którym się umówił na odwiedziny, ale chyba go nie ma w mieszkaniu, bo nie otwiera drzwi. Po ilości petów porozrzucanych tu i ówdzie wywnioskowałam, że czeka już dość długo. Musieliśmy przejść obok niego, żeby się dostać do domu. Próbowałam Młodemu wyjaśnić, że pan tu tylko czeka, ale chyba nie byłam zbyt wiarygodna, bo napięcie zeszło z jego ciała dopiero chwilę później, kiedy byliśmy już u siebie.

Przyczyna z miłości

Czy to był czynnik, który wywołał strach przed schodzeniem po tych schodach? Sam Młody zapytany dlaczego boi się schodzić, odpowiadał, że boi się, że spadnie, bo schody są strome i niebezpieczne. Nie pamiętam sytuacji, w której spadłby nam ze schodów. Przy mnie nie zdarzyło mu się nawet potknięcie. Ta odpowiedź nie wzięła się jednak znikąd.

Nie jestem jedynym opiekunem Młodego. Zajmuje się nim także mój mąż, a czasem również dziadkowie i babcie. Jest sporo różnic między naszymi stylami wychowania. Jedną z nich jest dużo mniejsza wiara starszego pokolenia w kompetencje własnego wnuka. Dziadkowie mają dużo większą potrzebę chronienia dzieci, nawet jeśli nie jest to kompletnie potrzebne. My również nie jesteśmy święci – zdarza nam się wykrzyknąć „uważaj!” albo powątpiewać w skuteczność działań Młodego. Mimo to jednak staramy się więcej obserwować, patrzeć niż napominać, ostrzegać i zakazywać.

Jeśli strach przed schodzeniem wziął się z napominania i umoralniających rozmów na temat tego, że schody są niebezpieczne, to nie można tego rozpatrywać w kategoriach czyjejkolwiek winy. Ani nie da się tego udowodnić, ani też przecież nikt nie miał złych intencji. Wręcz przeciwnie – cały czas wszystkim nam chodzi o bezpieczeństwo dziecka. Jeśli lęk ten ma takie podłoże, to z pewnością jest jedynie dowodem na to, że dzieci nas słuchają i biorą sobie do serca, to co mówimy.

Jak pokonać dziecięcy strach przez schodami?

Przy wchodzeniu dużo dawało spojrzenie z perspektywy dziecka i zamienienie tego w dobrą zabawę. U nas najlepiej sprawdzało się udawanie, że schody są strażacką drabiną, a my wspinamy się, aby ugasić pożar u jej szczytu. Ze schodzeniem było jednak całkiem inaczej. Niemal przy każdym schodzeniu próbowaliśmy go odrobinę przekonać, żeby zszedł o własnych siłach.  Starałam się ograniczać mówienie: „nie bój się” i tym podobne, bo wiedziałam, że jest to kompletnie bez sensowne i nie pomaga. Próbowałam to zastąpić narracją w rodzaju: boję się, ale i tak coś robię. Próbowaliśmy także wyłapać i podkreślić takie momenty u bohaterów bajek.

Widzieliśmy jednak, że niewiele to daje, że nie jest gotowy i przystawaliśmy na jego propozycję znoszenia. Z innych schodów czasem schodził sam, a czasem nie. Z tej jednej, jedynej feralnej klatki schodowej nie udawało się to nigdy. U szczytu tych schodów reakcje były skrajnie emocjonalne i nie do opanowania. Czekaliśmy.

Rozmowa

Przełom nastąpił niemal znienacka. Wyjechaliśmy w całkiem inne miejsce. Schodów było jeszcze więcej, wyższe piętro. Znoszenie Młodego było dla mnie już bardzo uciążliwe, a z pewnych względów nawet niebezpieczne. W ciągu tego pobytu zdarzało się jednak, że nie było nikogo do pomocy. Pewnego dnia babcia powiedziała: „dziś Cię zniosę, ale jutro będziecie z mamą sami, a ona nie da rady Cię znieść. Zrobisz to sam?”.

Nie wiem, co Młody odpowiedział, ale kiedy następnego dnia byliśmy sami, mieliśmy dobre humory i siedzieliśmy przytuleni na kanapie, pociągnęłam temat. Zapytałam go, co takiego możemy zrobić, żeby zabezpieczyć się przed upadkiem ze schodów. Odpowiedział ze śmiechem: „Możesz wziąć mnie na rączki!”. Przytaknęłam. To nie był czas na ocenę, teraz gromadziliśmy propozycje, a ta była przecież jak najbardziej oczywistym i skutecznym rozwiązaniem.

Odpowiedziałam: „Tak, to jest jedna z możliwości, żeby zabezpieczyć się przed upadkiem”. Młody był wyraźnie zadowolony, że zaakceptowałam jego pomysł. Teraz przypadła moja kolej na podanie rozwiązania. „Ja, jak schodzę po schodach – powiedziałam – trzymam się poręczy, żeby nie upaść”. Młody na to: „a ja się trzymam ściany!” „O, czyli mamy kolejne rozwiązanie!” – niemal wykrzyknęłam z radości, że podjął temat. Potem przytulił się, a ja przypomniałam jeszcze o drewnianych schodach, które mamy w domu, po których zwykle schodziliśmy trzymając się za ręce, asekurując się wzajemnie.

Zapytałam: to którą opcję wybierzemy dziś, gdy będziemy iść na targ i spacer? „Trzymanie się za ręce i trzymanie się ściany” – odparł Młody i wystawił brzuszek, żeby mu zrobić „pierdziocha”.

Nie przypominałam o naszej rozmowie podczas ubierania butów przed wyjściem. Okazało się to niepotrzebne. Po zamknięciu mieszkania Młody chwycił moją rękę, drugą przytrzymał się ściany, a dodatkowo poprosił jeszcze, żebyśmy wspólnie liczyli stopnie. Nie musiałam go znosić i jest tak do tej pory. Niedawno mieliśmy okazję sprawdzić także tę feralną klatkę schodową. Był lęk. Nie próbowałam go negować, przypomniałam tylko jakie rozwiązanie ostatnio nam się sprawdziło. Zszedł sam. Czułam niemal tak dużą radość i dumę, jak wtedy, gdy nauczył się chodzić.