Rozszerzanie diety niemowlęcia – stół

Utarło się w naszym społeczeństwie, że jemy przy stole. Jedzenie jest dla nas ważne, dlatego stawiamy je na podwyższeniu i celebrujemy jego spożywanie. Tak – użycie stołu przy posiłku nadaje mu czegoś odświętnego, nawet w tygodniu: nasza mała codzienna Wigilia lub Śniadanie Wielkanocne. Cud spotkania i wspólnoty. Dopuśćmy do niego niemowlaka.

Krzesełko „do karmienia”

Kiedy zamieszkałam z moim jeszcze wtedy nie-mężem, nie mieliśmy stołu jadalnego. Ten kuchenny pełnił funkcję blatu, bo w pełni umeblowanej kuchni też wtedy nie mieliśmy. Posiłki zjadaliśmy przy ławie dostawionej do kanapy. Dla dwóch osób to wystarczyło, a i nasi goście też nie narzekali. Kiedy jednak pojawił się Młody, zaczęło mi coś zgrzytać.

Wkrótce przybył nam nowy mebel – wysokie krzesełko. Często mówi się o nim „do karmienia”, a my przecież nie chcieliśmy go karmić. Wraz z tym słowem pojawia mi się w głowie obraz jak z reklamy słoiczków. Ustawienie krzesełka na środku pokoju jak sceny, obłożenie dziecka rekwizytami w rodzaju specjalnej miseczki, łyżeczki czy czego tam jeszcze i te skupione miny rodziców celujących do buzi i zbierających resztki zupki z polików i brody. To jakiś teatr, przedstawienie, a nie nasza wizja. My chcieliśmy po prostu być wtedy razem.

Rozszerzanie diety pierwszy raz

Z początków rozszerzania diety Młodego najmocniej pamiętam jeden szczególny posiłek. Zebraliśmy pełną miskę malin z naszego ogródka i przynieśliśmy do domu do umycia. A potem rozebraliśmy smyka do pieluszki, usiedliśmy w trójkę na macie i wcinaliśmy maliny. Radość naszego dziecka z tej prostej przyjemności do dziś jest jednym z najcieplejszych wspomnień z początków macierzyństwa. Mimo, że było trochę sprzątania i mycia. To było przepiękne – wspólna micha i szczęście.

W naszym domu pojawił się w końcu prosty drewniany stół. Przez przypadek uzyskał czerwone zabarwienie, jakby tym mocniej zaznaczając swoją ważność. Mebel, który łączy. Tego właśnie było nam trzeba jako rodzinie, tego celebrowania i spotkania.

Jak wyglądają teraz nasze posiłki?

Święci nie jesteśmy – zdarza nam się, że jemy osobno, przed komputerem lub z komórką w ręku, ale tego typu posiłki trochę mnie bolą. Jakbyśmy marnowali coś cennego, wrzucali swój czas i obecność w wirtualną otchłań, która – bądźmy szczerzy – ma nas gdzieś. Wspólne jedzenie zaś nas ubogaca.

Zastawianie stołu jadłem również ma w sobie coś teatralnego. Gdy dodamy do tego obrus (może kiedyś, gdy chłopaki podrosną), sztućce, półmiski, wodę w dzbanku lub herbatę w imbryczku i filiżanki, robi się przedstawienie. Ale jest to magia, w której chcę uczestniczyć. Cieszy mnie, gdy tak zasiadamy, choć jest potem sporo do mycia. Uwielbiam, gdy wszyscy angażują się w znoszenie zastawy, aranżowanie stołu, a para unosi się znad talerzy. A potem jemy wspólnie, rozmawiamy, a Młody wymyśla niestworzone historie, jak ta o lodówce łapiącej motyle na dachu.

Rozszerzanie diety po raz drugi

Gdzie w tym wszystkim miejsce dla niemowlęcia? Z nami, na kolanach dorosłych lub w krzesełku dosuniętym do stołu. Automatycznie zmniejsza się przestrzeń na karmienie go łyżeczką i czas na gotowanie osobnych posiłków. Dostaje to, co stanowi część naszego jedzenia. Wierzymy w jego kompetencje, dlatego je głównie samodzielnie. Chwyta do rączek kawałki i ciuma je z wyraźną przyjemnością. Dostaje także czasem zblendowane zupy, ale wtedy, kiedy my takowe jemy.

Ten czas, który mogłabym przeznaczyć na gotowanie zupki specjalnie dla niego i karmienie, przesuwam na wspólne jedzenie. No i trochę na sprzątanie po posiłku. Daję mu dzięki temu okazję do ćwiczenia samodzielności – wolność i odpowiedzialność. Wiem, że odczuwa satysfakcję z tego, że je tak, jak reszta rodziny. A przy okazji i ja łapię trochę swobody i dbam o siebie po prostu jedząc.

Cele rozszerzania diety niemowlęcia

W tym początkowym okresie zjadane przez niego ilości są naprawdę symboliczne. Nie ciąży mi to, bo ilość nie jest celem, który sobie założyłam od początku rozszerzania. Zaczęłam ten proces nie dlatego, żeby dziecko jadło dużo i szybko odstawiło się od mleka. Zamiast tego istotne są dla mnie: włączenie malucha do wspólnoty i dawanie mu okazji do ćwiczenia własnych kompetencji. Wiem, że w tym okresie to mleko jest nadal podstawowym źródłem składników odżywczych, a przechodzenie na posiłki stałe, to powolny proces.

Może i łatwo mi mówić, bo chłopaki generalnie chętnie jedzą. Wydaje mi się jednak, że działa tu również prymitywny mechanizm, który przyczynił się przetrwania naszego gatunku. Dzieci mają zakodowane w naszych głowach: jedz tylko to, co jedzą Twoi rodzice. Nie tylko moi tak mają. Dlatego tym bardziej absurdalne wydaje mi się wymaganie od malucha, żeby jadł coś w czym rodzic nawet nie zamoczył ust.

Pośrodku naszego domu stoi stół – miejsce spotkania. Choć nadal lubimy przenieść się z posiłkiem na piknik (teraz w zimie na podłogę). I to wcale nie tylko dlatego, że stół został akurat zdominowany przez rysunki, książki czy moje notatki. Po prostu wtedy frajda z jedzenia jest jakby większa, a ja znów czuję tę radość, jak przy pierwszych malinach Młodego. To taki nasz mały bunt.

 

Już niebawem opublikuję mojego pierwszego DARMOWEGO e-booka o znaczącym tytule „Uwolnij się od garów”. Znajdziesz w nim proste przepisy dla całej rodziny z uwzględnieniem potrzeb niemowlaka. Zapisz się na newsletter, aby otrzymać e-book jako pierwszy → ZAPISY